niedziela, 23 lipca 2017

Epilog

- Proszę wszystkich o opuszczenie świątyni dla własnego dobra. - oznajmia ksiądz egzorcysta.
Widzę jak kolejno za drzwiami znika mama, Nia, Miranda i Iain. Zostaję tylko ja, egzorcysta i tych dwóch kościelnych. No i zwłoki Casey’a. Ksiądz zaczyna odmawiać modlitwę, a ja dalej krzyczę nie swoim głosem i miotam się na wszystkie strony. Gdy modlitwa nic nie daje, ksiądz próbuje innej metody. Diabeł atakuje go przeze mnie, wypominając mu grzechy z młodości, ale ten się nie daje. Walka jest zacięta.
- Wyrzeknij się diabła. - zarządza. - Od momentu chrztu należysz do Boga i nic tego nie zmieni. Powiedz wyrzekam się.
Otwieram usta gotowa to zrobić, jednak diabeł nie chce odpuścić. Wyrywa moje ciało z rąk kościelnych i rzuca o podłogę. Upadam bez sił.
- Jesteś młoda. Jeszcze wiele życia przed Tobą. Wyrzeknij się diabła. - ksiądz prosi. Jest zdecydowany, ma rację.
Chcę to zrobić, ale on mi nie pozwala. Za każdym razem odbiera mi coraz więcej sił.
- Zostaw ją, jest moja. Jeśli nie odpuścisz, to ją zabiję. - diabeł stawia się duchownemu.
- Nie jest twoja. Jest Boga. - ksiądz jest uparty przy swoim.
Czuję jak po raz kolejny moje ciało uderza o posadzkę. Moje oczy zamykają się, a serce przestaje bić.

Walka dobra ze złem zakończona. Dobro przegrało i przyniosło ogromne straty. Richelieu, jego kumpel, Casey, nasze nienarodzone dziecko i ja ~ wszyscy inni, ale połączeni przez śmierć. Nagłą, niespodziewaną, która nie powinna mieć miejsca. Świat jest piękny, a my mogliśmy żyć dalej, szczęśliwi. Być może był nam pisany taki los, a być może to my go zmieniliśmy. Właściwie ja. Zmieniłam los swój i ich. Zniszczyłam to co dobre i piękne, pozostawiając wielką pustkę. Gdybym mogła cofnąć czas, podjęłabym inne decyzje... Jednak co się stało to się nie odstanie. Te wydarzenia mogą być tylko przestrogą dla innych. Nigdy nie podpisujcie paktu z diabłem i starajcie się dostrzegać to co dobre w nawet najdrobniejszych rzeczach.

-------------------------
I taki właśnie jest koniec tej historii. Nieco tragiczny, ale wiele uczący.
Myślę, że wszystko co chciałam przekazać jest zawarte w samej treści FF i nic nie trzeba dopowiadać.
Dziękuję wszystkim co czytali <3
XOXO,
Wiki R5er

niedziela, 16 lipca 2017

11.

Ślub Brennana był naprawdę piękny. Nie będę wiele o tym mówić, bo długo by to było. Wspomnę tylko, że pary młode były naprawdę śliczne, a uroczystość... W gronie najbliższych i przyjaciół, idealnie. Wyznałam Casey'owi, że jestem w ciąży. Strasznie się ucieszył. Nie odstępuje mnie na krok, cały czas się o mnie troszczy, jest najkochańszy na świecie.

Staję przed lustrem i poprawiam wianek na głowie. Mój brzuszek jest lekko widoczny, ale w sukience z całą masą tiulu nie rzuca się aż tak w oczy. Uśmiecham się sama do siebie. Dziś stanę się panią Moreta.
- Gotowa? - pyta Nia, stając w drzwiach.
- Jak nigdy. - odwracam się do niej.
- To świetnie. Pora wychodzić. - oznajmia i pomaga mi zejść po schodach.
Wsiadamy do wynajętej limuzyny i jedziemy pod kościół. Fotograf wynajęty przez Mirandę robi nam zdjęcia od samego przyjazdu. Wszystko tym razem przebiega idealnie.

Stajemy przed ołtarzem. Msza rozpoczyna się. Słyszę jakieś diabelskie głosy w głowie, czuję, że tracę kontrolę nad swoim ciałem.
- A teraz przyznajmy przed Bogiem, że jesteśmy grzeszni... - ksiądz modli się, a te demoniczne głosy stają się jeszcze głośniejsze.
- Zabij go, zabij... - chropowatym tonem coś szepce mi do ucha.
Walczę chwilę ze sobą, ale ostatecznie przegrywam tę walkę. Zły duch przejmuje nade mną kontrolę i rzuca się na Casey'a.
- Nienawidzę Cię... - syczy i zaciska moje dłonie na jego szyi.
Wszyscy zgromadzeni są w szoku.
- Rena, słońce... - Morecie zaczyna brakować powietrza.
- Jesteś wszystkim co najgorsze! Powinieneś umrzeć! - mój głos nie przypomina mojego głosu. Jest niski i pełen agresji. - Umieraj! - duszę go. Nie jestem sobą. - Umieraj, rozumiesz!
- Szybko, wezwijcie egzorcystę! - wtrąca się Nia.
Puszczam bezwładne ciało chłopaka i rzucam się na nią. Ją także chcę zabić, jednak Iain ściska mnie mocno i odciąga. Wymachuję nogami i rękami, chcąc się wyswobodzić, ale na marne. Zerkam kątem oka jak Miranda próbuje reanimować Casey'a, jednak on już nie żyje.
- Gdzie jest opętana? - wysoki, dobrze zbudowany ksiądz wpada z Zakrystii, rozglądając się po kościele. Jego wzrok zatrzymuje się na mnie.
Wyrywam się Shippowi i rzucam w kierunku duchownego, a z moich ust wydobywa się głośny krzyk. Dwóch kościelnych, chwyta mnie za ręce, uniemożliwiając mi atak.

niedziela, 9 lipca 2017

10.

Mijają kolejne tygodnie. Razem z Casey'em załatwiłam sprawę z naszym ślubem i pobieramy się za miesiąc.
Stoję w swoim pokoju przed otwartą szafą i szukam odpowiedniej sukienki na jutrzejszy ślub. Nia zdecydowała, że jednak wybierzemy się wszyscy. Niech Brennan będzie szczęśliwy. Tematu Hooda więcej nikt już nie poruszył.
- To nie, to nie... - przesuwam wieszaki, odrzucając kolejne rzeczy. - Może to? - wyciągam tą samą sukienkę co na ostatniej randce z Richelieu i przeglądam się z nią w lustrze. Samo wspomnienie o tym dupku mnie boli. Rzucam ubranie na bok i przeglądam dalej. - To nie... To też nie... To będzie idealne! - wyciągam sukienkę z występu na gali, gdzie zeszłam się z ukochanym. Czarna z brokatowym dołem. Śliczna.
- Można? - Nia zagląda do mojego pokoju.
- Pewnie. Właśnie przymierzam to cudo. - pokazuję jej rzecz i próbuję ją ubrać.
- Widzę, że przygotowania pełną parą... Nie chcę przeszkadzać, ale kolacja czeka. - oznajmia.
- Zaraz przyjdę. - odpowiadam i znów spoglądam w lustro. Sukienka jest opięta na wysokości mojego brzucha. - Myślisz, że mocno to widać? - odwracam się do siostry.
- Troszkę... Ale uroczo Ci w ci... - zaczyna z uśmiechem.
- Nie jestem w ciąży! - przerywam jej.
- Okay, okay. Tak tylko, no wiesz... Pomyliłam się. - Ni wycofuje się. - Widzimy się w kuchni. - dodaje i wychodzi.
Rzucam okiem na swojej odbicie, a następnie na swój brzuch. Może Nia ma rację...

Przed samym wyjściem znajduję jeszcze chwilę, aby wykonać test ciążowy. Słowa Nii nie dają mi spokoju, więc sprawdzam to. Odczekuję czas zgodny z instrukcją i patrzę.
- Siostra, wychodzimy! - słyszę głos Ni.
Wrzucam szybko test do kosmetyczki i wychodzę. Jestem cholernie szczęśliwa. Będę miała dziecko z Casey'em.
- Dobrze wyglądam? - pytam się jej.
- Idealnie. Chodź, Casey, Iain i Miranda już czekają w aucie. To będzie wspaniały dzień. - chwyta mnie za rękę i prowadzi do pojazdu.
Wsiadam, zapinam pasy i ruszamy. Do LA jest kawałek drogi, a nie chcemy się spóźnić na ślub Brennana.

niedziela, 2 lipca 2017

9.

- Kochanie, ocknij się... - słyszę delikatny głos Casey'a i czuję jak jego dłoń gładzi moją.
Otwieram oczy i mrugam kilka razy. Leżę w jego łóżku w samej jego koszulce, która jest na mnie za duża.
- Co się stało? - pytam i lekko się podnoszę.
- Sam chciałbym wiedzieć. Zapytałem się Ciebie o bliznę, zaczęłaś coś mówić i wtedy okno się samo otworzyło, a ty zasłabłaś. - mówi powoli, jakby bał się, że znów coś może mi się stać.
- Nie wiem. Pamiętam to jak przez mgłę. - odpieram i przytulam się do niego. Słysząc bicie jego serca, uspokajam się.
- Nie martw się niczym. Zawsze będę obok, nie zawiodę Cię. - podnosi moją głowę za podbródek i czule całuje.
Cieszę się, że znów jest obok.

Casey odwozi mnie do domu dopiero na obiad.
- Rena, siostrzyczko! - Nia ściska mnie od wejścia. - Nic Ci nie jest? Jak się czujesz? - zasypuje mnie pytaniami.
- Jest dobrze. - odpieram i uśmiecham się do niej. - Dobrze być w końcu w domu. - dodaję i idę z nią do pokoju. Moreta wraca do siebie, bo ma jeszcze sporo do zrobienia.
- Mów wszystko, po kolei. - prosi Ni, chwytając mnie za dłonie.
- Wyszłam z toalety, gdy Richelieu mnie napadł i porwał. - zaczynam opowiadać, pomijając fakt o "duchach".
Siostra tylko wzdycha, co jakiś czas wtrącając coś od siebie.

Wieczorem do naszego domu wpada Miranda i Iain. Im także opowiadam wszystko w takiej samej wersji.
- Może już nie męczmy Reny. Biedna tyle przeszła... - Nia kończy temat i obejmuje mnie ramieniem.
- Racja. - przytakuje Miller. - Może teraz porozmawiamy o Ni. Kręci coś z uroczym Australijczykiem... - dodaje.
- Tylko nie znów o tym Azjacie! - protestuje Ship.
- Ej, on nie jest Azjatą! - Nia zrywa się z kanapy.
- Uuu... Bronisz go! To na pewno miłość. - Miri klaszcze w dłonie.
- To żadna miłość! To tylko ustawka z Modestu! - oburza się Nia.
- Ta... Pewnie. Była kiedyś. Teraz to coś więcej. - rzuca Iain nieco kpiąco.
- Daj spokój. Nic mnie z nim nie łączy. - siostra wstaje i wychodzi, udając obrażoną.
- Cała Nia... - wzdycha Miranda. - Zmieniła się po twoim porwaniu.
- Przejdzie jej. Zobaczycie. - odpowiadam. - Idę spać. Jestem nieco zmęczona. - żegnam się z nimi i jeszcze nim udaję się do kąpieli, zaglądam do Ni.
- Jest dobrze. Nie przejmuj się. - odzywa się i nakrywa się kocem na głowę.
- Na pewno jest dobrze? - pytam, siadając na skraju łóżka. - Martwię się o Ciebie, tak jak Ty o mnie. - przytulam ją. - Więc jak jest?
- A jak ma być? On mnie nie chce. To zamknięty temat. - spogląda na mnie zaszklonymi oczami. - Do tego widziałam się z Brennanem. Zaprosił nas na swój ślub...
- To dobra wiadomość. - odpowiadam, ale wnioskując po jej minie, widzę, że nie mam racji.
- Wcale nie. To nie jest typowy ślub. - odpiera, a ja już się domyślam o co jej chodzi. - Mam być świadkową. Na jego ślubie. Z innym chłopakiem. - wymawia to w końcu.
Nie wiem co powiedzieć.
- Chyba to lepsze niż widzieć go z inną dziewczyną. - odzywam się po chwili.
- Żeby tego było mało, to potrójny ślub. Całość odbędzie się w Los Angeles. - dodaje.
- Myślę, że chodzi tu tylko o kwestię zazdrości i problem ubrania, czyż nie? - ledwo powstrzymuję się od śmiechu.
- Może i masz rację... Dziękuję, że jesteś. - cmoka mnie w polik. - Dobranoc. Jutro pogadamy.
- Dobranoc. - odpowiadam i po cichu idę do siebie.
To był strasznie długi dzień. Po szybkiej kąpieli, kładę się do łóżka i od razu zasypiam.

niedziela, 25 czerwca 2017

8.

Pukam do drzwi Casey'a i czekam chwilę aż chłopak je otwiera.
- Rena! - ściska mnie mocno i wprowadza do środka. - Kochanie... Martwiłem się o Ciebie. - dodaje.
- Nic mi nie jest. - odpieram i siadam w kuchni przy stole.
Moreta zaparza dla mnie herbatę miętową i przysiada się.
- Powiesz mi jak to się stało, że tu jesteś? - pyta i patrzy mi prosto w oczy.
- To trudne... - spuszczam wzrok i nerwowo skrobię resztki lakieru z paznokci.
- Spokojnie. Powiedz mi wszystko od początku. - czule gładzi moją dłoń.
- Richelieu ubzdurał sobie, że porwie mnie i zmusi do ślubu... - zaczynam powoli, pomijając fakt iż dworek był nawiedzony.
- Co? Zabiłaś człowieka? - wstaje od stołu zaskoczony i odsuwa się ode mnie. - Czyli to jego krew na twoim ubraniu, dłoniach...?
- Tak. Zupełnie nie wiem, co mną kierowało. Jestem dobrym człowiekiem. - podchodzę do niego, a robi krok w tył. - I need ya, I need ya, I need you right now... - zaczynam nucić cicho. - Yeah, I need you right now. So don't let me, don't let me, don't let me down. I think I'm losing my mind now... - siadam pod ścianą i zaczynam dodatkowo gestykulować. - It's in my head, darling, I hope that you'll be here, when I need you the most. So don't let me, don't let me, don't let me down... - milknę na chwilę i chowam twarz w dłonie. - D-don't let me down... - kończę łamiących się głosem, a łzy spływają po moich policzkach.
Kiedy myślę, że to już koniec, że straciłam go... On siada obok mnie i obejmuje ramieniem.
- Nie zawiodę Cię, Rena. Kocham Cię. - szepta, a ja podnoszę na niego wzrok.
- Casey... Nie zasługuję na Ciebie... - mówię choć jest to dla mnie trudne.
- Nic już nie mów. Wiem, że też mnie kochasz, więc pozwól traktować Cię tak jak należy. - przerywa mi i czule całuje.
Przy nim znów czuję się bezpiecznie. Oby tak było już zawsze.

Budzę się obok Casey'a. Chłopak śpi, a jego włosy opadają mu na twarz. Odgarniam je i całuję go w polik, schodząc z pocałunkami coraz niżej. Moreta otwiera oczy i uśmiecha się do mnie.
- Dzień dobry kochanie. - cmoka mnie w usta i przyciąga do siebie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo tęskniłam... - mówię i kładę głowę na wysokości jego serca. - Kocham Cię. - szeptam.
- Oj wiem. Też tęskniłem i też Cię kocham. - odpowiada i wtula nos w moje włosy.
Leżymy tak przez chwilę, rozmawiając o wszystkim i niczym.
- Gdzie jest twoja blizna? - dopiero teraz ukochany zwraca uwagę na moje udo.
- Co? - wykręcam głowę, by zobaczyć, ale nic z tego. - Nawet nie żartuj, że jej nie ma...
- Ale ja nie żartuję. - dotyka palcem miejsca, gdzie powinna ona być.
- To niemożliwe... - kręcę głową i wstaję z łóżka. Podchodzę do lustra i oglądam się w nim. - Niemożliwe... - powtarzam i spoglądam na Casey'a.
- Nie mów, że nic z tym nie zrobiłaś... - chłopak staje przede mną.
- No nie robiłam. To samo... - jeszcze raz rzucam okiem na swoje odbicie.
To musi mieć związek z ostatnimi wydarzeniami. Ta sytuacja z lustrem...
- Casey, nie chcę Cię martwić, ale to chyba... - zaczynam, a w tym momencie okno samo się otwiera i zamyka.
- Rena, wyjaśnij mi co tu się do cholery dzieje!? - Moreta chwyta mnie za ramiona.
- Nie wiem. - mówię słabo i wyślizguję mu się z rąk.
Upadam.
- Rena! - słyszę tylko jego przerażony głos, a przed oczyma mam ciemność.
Tracę kontakt z rzeczywistością.

-----------------------------

niedziela, 18 czerwca 2017

7.

Otwieram oczy i od razu idę do łazienki. Zmywając z siebie krew Richelieu, jestem aż nazbyt spokojna. Po długiej kąpieli, zjadam w ciszy śniadanie i idę do biura, tam gdzie był telefon. Sprawdzam go, znów brak sygnału. Rozglądam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakichkolwiek, potrzebnych mi do ucieczki, przedmiotów, ale nie znajduję nic. Nagle podłoga skrzypi, a drzwi lekko się uchylają.
- Armand? - kumpel, który był pilotem helikoptera ukazuje się moim oczom.
- Nie żyje. - odpowiadam. - Możesz zaraz do niego dołączyć, chyba że... - wyciągam zza pleców nóż. - Odwieziesz mnie do domu. - podchodzę do niego.
- Ale... Ale... - nie wie co powiedzieć.
- Albo mi pomożesz albo Ciebie też zabiję. - przykładam mu nóż do gardła.
- Okay, okay. Tylko zabierz to żelaztwo ode mnie. - odpiera i wyciąga kluczyki z kieszeni.

Całą drogę kontroluję chłopaka, trzymając nóż przy jego gardle. GPS pokazuje drogę do opuszczonego lotniska. Jesteśmy coraz bliżej, gdy pilot chce skręcić w drugą stronę.
- Nawet nie próbuj. - mówię ostrym tonem.
- Spokojnie. Tylko omijam burzę. - odpowiada i leci dalej.
Patrzę to przez okno, to na niego, to na GPS. Podróż strasznie mi się dłuży.

W końcu lądujemy. Odpinam pasy i spoglądam ostatni raz na kumpla Richelieu.
- Dzięki. Miło było. - odpowiadam i pomimo wcześniejszych obietnic podrzynam mu gardło. - Adieu! - wołam i wysiadam.
Jadę prosto do domu Casey'a.

niedziela, 11 czerwca 2017

6.

Budzę się w swoim łóżku. Richelieu odwraca się od okna i zatroskany spogląda na mnie.
- Dobrze się czujesz? - pyta, siadając obok mnie.
- Tak. Co się ze mną stało? - podnoszę się trochę.
- Nie wiem. Usłyszałem straszy huk i przyszedłem. Leżałaś pod ścianą nieprzytomna. - odpiera i chwyta moją dłoń. - Przepraszam, jeśli jakiś duch coś Ci zrobił. Dawno nikt tu nie mieszkał, to dlatego. - dodaje i wstaje. - Zrobię Ci śniadanie. - wychodzi.
Również wstaję i wybieram z szafy luźną czarną sukienkę. Idę do łazienki i biorę długą relaksującą kąpiel, gdy znów gaśnie światło.
- Przestań sobie żartować. - burczę pod nosem.
Ponownie robi się jasno, ale za to gorąco. Mam już dość tych głupich zdarzeń. Wychodzę z wanny i ubieram się w sukienkę. Chce pójść porozmawiać z Richelieu, ale w tym momencie lustro za mną pęka, a odłamki pomimo kontaktu z moją skórą, nie ranią mnie. To dziwne. Schodzę do kuchni, gdzie Armand szykuje posiłek.
- Mam dość. Chcę wrócić do domu. - oznajmiam, siadając przy stole.
- Wrócisz słońce, wrócisz. Pod jednym warunkiem. Weźmiesz ze mną ślub. - odpowiada i stawia przede mną talerz z omletem.
- Co? Ślub? - pytam, patrząc na niego. - Tylko o to Ci chodziło od samego początku?
- No tak, kochanie. - cmoka mnie w policzek i wraca do smażenia.
- A co jeśli się nie zgodzę? - biorę do ust pierwszy kawałek.
- Zostaniesz tu na zawsze. - mówi, nie patrząc na mnie.
- Zobaczymy. - mruczę pod nosem i zaczynam jeść.

Tego wieczora, gdy kładę się do łóżka jest naprawdę spokojnie. Żadnych demonów, żadnych duchów, żadnych dziwnych rzeczy. Już prawie zasypiam, gdy do sypialni wchodzi Richelieu. W mroku widzę tylko jego sylwetkę. Kładzie się obok mnie i mocno obejmuje.
- Wiedz, że jesteś tylko moja... - szepta mi do ucha.
- Wcale nie. Nie jestem niczyją własnością. - odburkuję i odsuwam się od niego.
- Jesteś i w końcu oddasz mi się w całości. - wpija się w moje usta, opierając się na dłoniach nade mną.
- Mylisz się. - odpycham go i wyskakuję z łóżka.
- To Ty się mylisz. - uderza mnie w policzek, czym wzbudza we mnie jeszcze większy gniew.
Zaczynam krzyczeć i rzucać się na niego z pięściami, kopać. Mój głos nie przypomina mojego głosu, a on nie wie jak mnie traktować. Szarpiemy się przez chwilę, aż w końcu popycham go za mocno i uderza się głową o klamkę u drzwi. Osuwa się po nich, a wokół jego ciała pojawia się plama krwi. Wyciagam jego ciało z sypialni i rzucam gdzieś na drugim końcu korytarza. Wracam do siebie i zwijam się w kłębek na łóżku. Czuje nagły brak energii. Zamykam oczy i tracę kontakt z otoczeniem.