Otwieram oczy i od
razu idę do łazienki. Zmywając z siebie krew Richelieu, jestem aż nazbyt
spokojna. Po długiej kąpieli, zjadam w ciszy śniadanie i idę do biura, tam
gdzie był telefon. Sprawdzam go, znów brak sygnału. Rozglądam się po
pomieszczeniu w poszukiwaniu jakichkolwiek, potrzebnych mi do ucieczki,
przedmiotów, ale nie znajduję nic. Nagle podłoga skrzypi, a drzwi lekko się
uchylają.
- Armand? - kumpel,
który był pilotem helikoptera ukazuje się moim oczom.
- Nie żyje. -
odpowiadam. - Możesz zaraz do niego dołączyć, chyba że... - wyciągam zza pleców
nóż. - Odwieziesz mnie do domu. - podchodzę do niego.
- Ale... Ale... - nie
wie co powiedzieć.
- Albo mi pomożesz
albo Ciebie też zabiję. - przykładam mu nóż do gardła.
- Okay, okay. Tylko
zabierz to żelaztwo ode mnie. - odpiera i wyciąga kluczyki z kieszeni.
Całą drogę kontroluję
chłopaka, trzymając nóż przy jego gardle. GPS pokazuje drogę do opuszczonego
lotniska. Jesteśmy coraz bliżej, gdy pilot chce skręcić w drugą stronę.
- Nawet nie próbuj. -
mówię ostrym tonem.
- Spokojnie. Tylko
omijam burzę. - odpowiada i leci dalej.
Patrzę to przez okno,
to na niego, to na GPS. Podróż strasznie mi się dłuży.
W końcu lądujemy.
Odpinam pasy i spoglądam ostatni raz na kumpla Richelieu.
- Dzięki. Miło było. -
odpowiadam i pomimo wcześniejszych obietnic podrzynam mu gardło. - Adieu! -
wołam i wysiadam.
Jadę prosto do domu
Casey'a.
Zabiła pilota! A to paskudna morderczyni... ha ha 😂 ciekawy rozdział pełen emocji...czekam na next
OdpowiedzUsuńTo już drugi zgon. A ja ciągle czekam na next!
OdpowiedzUsuńPozdrowionka.