Budzę się w swoim
łóżku. Richelieu odwraca się od okna i zatroskany spogląda na mnie.
- Dobrze się czujesz?
- pyta, siadając obok mnie.
- Tak. Co się ze mną
stało? - podnoszę się trochę.
- Nie wiem. Usłyszałem
straszy huk i przyszedłem. Leżałaś pod ścianą nieprzytomna. - odpiera i chwyta
moją dłoń. - Przepraszam, jeśli jakiś duch coś Ci zrobił. Dawno nikt tu nie
mieszkał, to dlatego. - dodaje i wstaje. - Zrobię Ci śniadanie. - wychodzi.
Również wstaję i
wybieram z szafy luźną czarną sukienkę. Idę do łazienki i biorę długą
relaksującą kąpiel, gdy znów gaśnie światło.
- Przestań sobie
żartować. - burczę pod nosem.
Ponownie robi się
jasno, ale za to gorąco. Mam już dość tych głupich zdarzeń. Wychodzę z wanny i
ubieram się w sukienkę. Chce pójść porozmawiać z Richelieu, ale w tym momencie
lustro za mną pęka, a odłamki pomimo kontaktu z moją skórą, nie ranią mnie. To
dziwne. Schodzę do kuchni, gdzie Armand szykuje posiłek.
- Mam dość. Chcę
wrócić do domu. - oznajmiam, siadając przy stole.
- Wrócisz słońce,
wrócisz. Pod jednym warunkiem. Weźmiesz ze mną ślub. - odpowiada i stawia
przede mną talerz z omletem.
- Co? Ślub? - pytam,
patrząc na niego. - Tylko o to Ci chodziło od samego początku?
- No tak, kochanie. -
cmoka mnie w policzek i wraca do smażenia.
- A co jeśli się nie
zgodzę? - biorę do ust pierwszy kawałek.
- Zostaniesz tu na
zawsze. - mówi, nie patrząc na mnie.
- Zobaczymy. - mruczę
pod nosem i zaczynam jeść.
Tego wieczora, gdy
kładę się do łóżka jest naprawdę spokojnie. Żadnych demonów, żadnych duchów,
żadnych dziwnych rzeczy. Już prawie zasypiam, gdy do sypialni wchodzi
Richelieu. W mroku widzę tylko jego sylwetkę. Kładzie się obok mnie i mocno
obejmuje.
- Wiedz, że jesteś
tylko moja... - szepta mi do ucha.
- Wcale nie. Nie
jestem niczyją własnością. - odburkuję i odsuwam się od niego.
- Jesteś i w końcu
oddasz mi się w całości. - wpija się w moje usta, opierając się na dłoniach
nade mną.
- Mylisz się. -
odpycham go i wyskakuję z łóżka.
- To Ty się mylisz. -
uderza mnie w policzek, czym wzbudza we mnie jeszcze większy gniew.
Zaczynam krzyczeć i
rzucać się na niego z pięściami, kopać. Mój głos nie przypomina mojego głosu, a
on nie wie jak mnie traktować. Szarpiemy się przez chwilę, aż w końcu popycham
go za mocno i uderza się głową o klamkę u drzwi. Osuwa się po nich, a wokół
jego ciała pojawia się plama krwi. Wyciagam jego ciało z sypialni i rzucam
gdzieś na drugim końcu korytarza. Wracam do siebie i zwijam się w kłębek na
łóżku. Czuje nagły brak energii. Zamykam oczy i tracę kontakt z otoczeniem.
O ja... On chyba też był jakiś opętany, nawiedzony...
OdpowiedzUsuńA ona go zabiła!!!
Pozdrawiam i czekam na next.