niedziela, 11 czerwca 2017

6.

Budzę się w swoim łóżku. Richelieu odwraca się od okna i zatroskany spogląda na mnie.
- Dobrze się czujesz? - pyta, siadając obok mnie.
- Tak. Co się ze mną stało? - podnoszę się trochę.
- Nie wiem. Usłyszałem straszy huk i przyszedłem. Leżałaś pod ścianą nieprzytomna. - odpiera i chwyta moją dłoń. - Przepraszam, jeśli jakiś duch coś Ci zrobił. Dawno nikt tu nie mieszkał, to dlatego. - dodaje i wstaje. - Zrobię Ci śniadanie. - wychodzi.
Również wstaję i wybieram z szafy luźną czarną sukienkę. Idę do łazienki i biorę długą relaksującą kąpiel, gdy znów gaśnie światło.
- Przestań sobie żartować. - burczę pod nosem.
Ponownie robi się jasno, ale za to gorąco. Mam już dość tych głupich zdarzeń. Wychodzę z wanny i ubieram się w sukienkę. Chce pójść porozmawiać z Richelieu, ale w tym momencie lustro za mną pęka, a odłamki pomimo kontaktu z moją skórą, nie ranią mnie. To dziwne. Schodzę do kuchni, gdzie Armand szykuje posiłek.
- Mam dość. Chcę wrócić do domu. - oznajmiam, siadając przy stole.
- Wrócisz słońce, wrócisz. Pod jednym warunkiem. Weźmiesz ze mną ślub. - odpowiada i stawia przede mną talerz z omletem.
- Co? Ślub? - pytam, patrząc na niego. - Tylko o to Ci chodziło od samego początku?
- No tak, kochanie. - cmoka mnie w policzek i wraca do smażenia.
- A co jeśli się nie zgodzę? - biorę do ust pierwszy kawałek.
- Zostaniesz tu na zawsze. - mówi, nie patrząc na mnie.
- Zobaczymy. - mruczę pod nosem i zaczynam jeść.

Tego wieczora, gdy kładę się do łóżka jest naprawdę spokojnie. Żadnych demonów, żadnych duchów, żadnych dziwnych rzeczy. Już prawie zasypiam, gdy do sypialni wchodzi Richelieu. W mroku widzę tylko jego sylwetkę. Kładzie się obok mnie i mocno obejmuje.
- Wiedz, że jesteś tylko moja... - szepta mi do ucha.
- Wcale nie. Nie jestem niczyją własnością. - odburkuję i odsuwam się od niego.
- Jesteś i w końcu oddasz mi się w całości. - wpija się w moje usta, opierając się na dłoniach nade mną.
- Mylisz się. - odpycham go i wyskakuję z łóżka.
- To Ty się mylisz. - uderza mnie w policzek, czym wzbudza we mnie jeszcze większy gniew.
Zaczynam krzyczeć i rzucać się na niego z pięściami, kopać. Mój głos nie przypomina mojego głosu, a on nie wie jak mnie traktować. Szarpiemy się przez chwilę, aż w końcu popycham go za mocno i uderza się głową o klamkę u drzwi. Osuwa się po nich, a wokół jego ciała pojawia się plama krwi. Wyciagam jego ciało z sypialni i rzucam gdzieś na drugim końcu korytarza. Wracam do siebie i zwijam się w kłębek na łóżku. Czuje nagły brak energii. Zamykam oczy i tracę kontakt z otoczeniem.

1 komentarz:

  1. O ja... On chyba też był jakiś opętany, nawiedzony...
    A ona go zabiła!!!
    Pozdrawiam i czekam na next.

    OdpowiedzUsuń