niedziela, 16 lipca 2017

11.

Ślub Brennana był naprawdę piękny. Nie będę wiele o tym mówić, bo długo by to było. Wspomnę tylko, że pary młode były naprawdę śliczne, a uroczystość... W gronie najbliższych i przyjaciół, idealnie. Wyznałam Casey'owi, że jestem w ciąży. Strasznie się ucieszył. Nie odstępuje mnie na krok, cały czas się o mnie troszczy, jest najkochańszy na świecie.

Staję przed lustrem i poprawiam wianek na głowie. Mój brzuszek jest lekko widoczny, ale w sukience z całą masą tiulu nie rzuca się aż tak w oczy. Uśmiecham się sama do siebie. Dziś stanę się panią Moreta.
- Gotowa? - pyta Nia, stając w drzwiach.
- Jak nigdy. - odwracam się do niej.
- To świetnie. Pora wychodzić. - oznajmia i pomaga mi zejść po schodach.
Wsiadamy do wynajętej limuzyny i jedziemy pod kościół. Fotograf wynajęty przez Mirandę robi nam zdjęcia od samego przyjazdu. Wszystko tym razem przebiega idealnie.

Stajemy przed ołtarzem. Msza rozpoczyna się. Słyszę jakieś diabelskie głosy w głowie, czuję, że tracę kontrolę nad swoim ciałem.
- A teraz przyznajmy przed Bogiem, że jesteśmy grzeszni... - ksiądz modli się, a te demoniczne głosy stają się jeszcze głośniejsze.
- Zabij go, zabij... - chropowatym tonem coś szepce mi do ucha.
Walczę chwilę ze sobą, ale ostatecznie przegrywam tę walkę. Zły duch przejmuje nade mną kontrolę i rzuca się na Casey'a.
- Nienawidzę Cię... - syczy i zaciska moje dłonie na jego szyi.
Wszyscy zgromadzeni są w szoku.
- Rena, słońce... - Morecie zaczyna brakować powietrza.
- Jesteś wszystkim co najgorsze! Powinieneś umrzeć! - mój głos nie przypomina mojego głosu. Jest niski i pełen agresji. - Umieraj! - duszę go. Nie jestem sobą. - Umieraj, rozumiesz!
- Szybko, wezwijcie egzorcystę! - wtrąca się Nia.
Puszczam bezwładne ciało chłopaka i rzucam się na nią. Ją także chcę zabić, jednak Iain ściska mnie mocno i odciąga. Wymachuję nogami i rękami, chcąc się wyswobodzić, ale na marne. Zerkam kątem oka jak Miranda próbuje reanimować Casey'a, jednak on już nie żyje.
- Gdzie jest opętana? - wysoki, dobrze zbudowany ksiądz wpada z Zakrystii, rozglądając się po kościele. Jego wzrok zatrzymuje się na mnie.
Wyrywam się Shippowi i rzucam w kierunku duchownego, a z moich ust wydobywa się głośny krzyk. Dwóch kościelnych, chwyta mnie za ręce, uniemożliwiając mi atak.

1 komentarz:

  1. To dopiero akcja!
    Zajechała go na własnym ślubie. Przynajmniej może powiedzieć, że "nie opuści go aż do śmierci" ;)
    Buziaki i czekam co dalej.

    OdpowiedzUsuń