niedziela, 28 maja 2017

4.

Zamykam się w swoim pokoju, a to jest błąd. Blada zjawa rzuca się na mnie i dusi. Chcę zawołać o pomoc, ale wtedy ściska moje gardło jeszcze mocniej. Łzy zaczynają spływać po moich policzkach. Próbuję się wyszarpnąć, co tylko pogarsza sytuację. Zły duch z całą siłą rzuca mną o ścianę. Łapię się za głowę w bolącym miejscu i widzę na palcach krew. Demon znika, a ja oddycham głęboko. Muszę się uspokoić. Wdech... Wydech... Wdech...
- Rena otwórz! - słyszę Richelieu, który jednocześnie puka do drzwi.
- Nie mogę. Słabo mi.  - odpowiadam i kładę się na podłodze.
- Okay, idę po drugi klucz. - mruknął pod nosem, a po chwili wrócił i ukucnął przy mnie. - Co się stało?
- Dddee... - mówię przerażona, a obraz mi się rozmazuje. - Demon. - szeptam i tracę przytomność.

Otwieram oczy, a Armand nadal siedzi przy mnie.
- Dobrze, że się obudziłaś. Martwiłem się.  - mówi i głaszcze mój policzek.
- A ile spałam? - pytam, podnosząc się nieco i dotykam głowy, na której teraz jest bandaż.
- Z godzinkę. Coś tam mruczałaś o jakimś demonie. Spokojnie, jesteś bezpieczna. - cmoka mnie w czoło i wstaje. - Muszę iść. Mam coś do załatwienia. Uważaj na siebie, Rena. - dodaje i wychodzi.
Opadam na poduszki i rozpłakuję się. Casey nigdy by nie dopuścił do takiej sytuacji. Brakuje mi go, cholernie mocno brakuje. Ciekawe co sobie o mnie teraz myśli... Nie chcę go stracić. Jest dla mnie najważniejszy na świecie.

Gdy jestem pewna, że zostałam w dworku sama, ruszam szukać telefonu. Jakiś musi tu być. Zaglądam w każdy zakątek, każdą szafę, wszędzie. W końcu znajduję jeden, stary w czymś na styl biura. Sprawdzam go, jest nie połączony. Klnę pod nosem i próbuje coś z nim zrobić, gdy nagle gaśnie światło. Słyszę chropowaty głos, jakby mojego dziadka.
- Czego chcesz? - pytam, przyciskając do siebie słuchawkę.
- Jeśli zgodzisz się na jeden mały układ, będziesz mogła zadzwonić. - zjawa staje za mną, czuję jej oddech na plecach.
- Dobrze. O co chodzi? - obracam się by go ujrzeć, ale on nadal chowa się za mną.
- Diabeł chce twojej duszy. Oddasz mu ją? - mówi czułym głosem, dotykając mojego ramienia. Jego dłoń jest zimna.
- Tak. - odpowiadam, a zjawa znika.
Po chwili światło znów się zapala, a w słuchawce, pomimo nie połączonego kabla, jest sygnał. Uratowana wybieram numer do ukochanego.

niedziela, 21 maja 2017

3.

Ze specjalną dedykacją dla Rikeroholic <3
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!

Po dziwnych wydarzeniach w kuchni odczuwam dziwny strach. Pomimo iż światło włączyło się po chwili ponownie, dźwięk tłuczonego szkła mnie zaniepokoił. Nic w całym dworku nie było zbite. Podejrzana sprawa.

Nad ranem spotykam Armanda w kuchni.
- Jak pierwsza noc w nowym miejscu? - pyta i podsuwa mi pod nos wykwintne śniadanie.
- Okropnie. - odpieram i zaczynam posiłek od dekoracyjnego plasterka pomarańczy. - Mogę zadzwonić do Nii? Na pewno się martwi... - zmieniam temat. Nie chcę mówić o tych wszystkich dziwnych odgłosach czy rozmazanych, zwykle bladych, cieniach.
- Nie. Tutaj obowiązują pewne zasady. Zero nowoczesnych technologii, zero pyskowania i zero jakichkolwiek prób ucieczki. Zachowaj się jak dama i słuchaj się mnie, dobrze? - rozkazuje.
- Dobrze. - odpowiadam i odwracam wzrok w drugą stronę.

Przez kolejne dni Armand stara się jak może. Przygotowuje dla mnie posiłki, wymyśla rozrywki... Ale nie umie zastąpić mi domu, rodziny i Casey'a.
Kładę się w swoim łożu i wpatruję tępo w baldachim, gdy nagle słyszę dziwne chrobotanie i coś na podobę miauczenia. Tu nie ma przecież żadnych zwierząt. Wychodzę na korytarz i patrzę na miejsce gdzie stała rzeźba czarnego kota. Nie ma jej. Obracam się kilka razy wokół własnej osi. Coś mi nie pasuje. Przyglądam się dokładnie każdemu przedmiotowi. Nic podejrzanego. Wracam do swojego pokoju, kładę się z powrotem do łóżka i ponownie rozlegają się te dziwne dźwięki. Denerwuje mnie to. Idę do Richelieu i bez pytania wchodzę do jego sypialni. Otwieram usta by coś powiedzieć, ale w tym momencie tuż obok mojej głowy na ziemię spada doniczka z kwiatem, wisząca pod sufitem.
- Co tu się dzieje? - pytam, podchodząc do chłopaka. - Boję się.
- To tylko dodatek do dworku. Zapomniałem wspomnieć? - spogląda na mnie zaskoczony. - Tu od wieków straszy. - dodaje.
- Co? - czuję, że brakuje mu powietrza.
- To co słyszałaś. - odpiera i łapie mnie za ramiona. - Pyrena, nie mów, że nigdy o tym nie słyszałaś...
- Słyszałam, ale nie sądziłam, że przekonam się o tym na własnej skórze. - odpieram, rozglądając się po pokoju. Doniczka, która spadła znów jest na swoim miejscu. To nie jest normalne.
- Jeszcze wiele Cię czeka. - dodaje Armand i wraca na swoje miejsce.
- No tak... - mruczę pod nosem i wychodzę.
Na korytarzu znów mijam rzeźbę kota. Tylko, że tym razem wygląda realistycznie, a jego spojrzenia przenika mnie do środka. Wystraszona zamykam się w swojej sypialni i to jest błąd.

niedziela, 14 maja 2017

2.

- Wstawaj. - Richelieu ciągnie mnie za ramię do góry. Patrzę na niego z nienawiścią. - No już. - chwyta mnie za dłonie i prowadzi do maszyny. - Siadaj. - wpycha mnie do środka i zapina pasy, a następnie zajmuje miejsce obok mnie. Pilota mamy wynajętego.
Chwilę później wzbijamy się w powietrze. Rozglądam się dookoła. LA robi się coraz mniejsze, aż w końcu całkiem znika pod chmurami. Opieram głowę o zagłówek fotela i zaciskam oczy. Łzy i tak wydostają się spod moich powiek.

Gdy lądujemy, dookoła panuje mrok. Ostrożnie wysiadam z helikoptera i spoglądam na Richelieu.
- Od teraz to twój nowy dom - otwiera wielkie drzwi i wchodzimy do budynku.
Wszędzie są pajęczyny, drewniana podłoga skrzypi, a kinkiety na ścianach dają nikłe światło. Na moje to stary zamek bądź dworek.
- Gdzie my jesteśmy? - pytam, zatrzymując się przy rzeźbie czarnego kota.
- We Francji, w dworku moich pradziadów. - odpowiada i odklucza jedne z drzwi po lewej stronie. - Oto twoja sypialnia. - wskazuje na pomieszczenie.
- Dziękuję. - opowiadam z udawaną radością i wchodzę do środka.
Pod ścianą z prawej znajduje się wielkie łoże z baldachimem, a po lewej wielka garderoba i toaletka. Na podłodze leży okrągła wykładzina, a pod sufitem zwisa złoty żyrandol. Odsłaniam zasłony, by wywietrzyć pokój, ale całe okno od zewnątrz pokrywa bluszcz. Cudownie.
- Mam nadzieję, że się podoba. - Armand podchodzi do mnie od tyłu i obejmuje.
- Nie jest najgorzej. - wyswobadzam się z jego ramion i podchodzę do toaletki. Stoi na niej mała, drewniana szkatułka.
- To wszystko jest twoje. - oznajmia chłopak. - W szafie znajdziesz coś do przebrania.
- Dzięki. Możesz mnie już zostawić. - odburkuję.
- Okay, okay. - Richelieu wycofuje się.
Gdy zostaję sama, zaglądam do garderoby. Wszystkie ubrania są eleganckie, zbyt eleganckie na co dzień. Długo się zastanawiam, aż ostatecznie decyduję się na prostą, jasną sukienkę do kolan. Ze szkatułki wyciągam delikatny złoty łańcuszek i duży pierścień. Ubieram przygotowany zestaw po długiej relaksującej kąpieli i idę do kuchni. Otwieram lodówkę, by znaleźć coś do zjedzenia, gdy nagle słyszę dźwięk tłuczonego szkła, a światło gaśnie.

niedziela, 7 maja 2017

1.

Otwieram oczy i rozglądam się po pomieszczeniu. Wygląda mi to na stary magazyn, gdyż sufit jest wysoko, jest tu dużo miejsca, a ze ścian odpada tynk. Próbuję się ruszyć, ale nie mogę. Jestem przywiązana do krzesła, a moja suknia jest brudna. Łzy zaczynają napływać mi do oczu. Nie, nie, nie. Nie tak miał wyglądać ten dzień. Nagle wielkie drzwi, na drugim końcu pomieszczenia, otwierają się.
- Witaj Pyreno. Pamiętasz mnie? - Armand podchodzi do mnie i łapie za podbródek.
- Jak bym mogła zapomnieć, Richelieu. - odpieram ze złością w głosie.
- No tak... - kuca przede mną i opiera się o moje kolana. - Wyobraź sobie... Stary, francuski zamek... Ty, ja... Będzie romantycznie...
- Coś wątpię. - odburkuję.
- Czekamy tylko na helikopter. - odpowiada i wstaje. Podchodzi do jedynego, małego okna i wygląda przez nie w ciszy.
- Możesz mnie rozwiązać? - pytam, patrząc na niego.
- A nie uciekniesz? - odwraca się co mnie przodem.
- Nie mam jak. - mówię, przewracając oczami.
- Okay. - podchodzi do mnie i rozwiązuje mnie.
- Podasz mi wody? - oblizuję wargi.
Chłopak bierze ze stolika, stojącego w drugim rogu, butelkę wody mineralnej.
- Trzymaj. - rzuca do mnie. - Zaraz wrócę. - wyszedł, zostawiając mnie samą.
Biorę kilka łyków wody i zakręcam butelkę. Nie mam przy sobie nic. Ani telefonu, ani dokumentów... Nic. Rozglądam się, czy na pewno nie ma tu żadnej drogi ucieczki. Sprawdzam każde drzwi po kolei, wszystkie są zamknięte. Okno jest tylko to jedno małe i jedno duże pod sufitem. Osuwam się po ścianie załamana. To nie miało tak być.