Otwieram oczy i
rozglądam się po pomieszczeniu. Wygląda mi to na stary magazyn, gdyż sufit jest
wysoko, jest tu dużo miejsca, a ze ścian odpada tynk. Próbuję się ruszyć, ale
nie mogę. Jestem przywiązana do krzesła, a moja suknia jest brudna. Łzy
zaczynają napływać mi do oczu. Nie, nie, nie. Nie tak miał wyglądać ten dzień.
Nagle wielkie drzwi, na drugim końcu pomieszczenia, otwierają się.
- Witaj Pyreno.
Pamiętasz mnie? - Armand podchodzi do mnie i łapie za podbródek.
- Jak bym mogła
zapomnieć, Richelieu. - odpieram ze złością w głosie.
- No tak... - kuca
przede mną i opiera się o moje kolana. - Wyobraź sobie... Stary, francuski
zamek... Ty, ja... Będzie romantycznie...
- Coś wątpię. -
odburkuję.
- Czekamy tylko na
helikopter. - odpowiada i wstaje. Podchodzi do jedynego, małego okna i wygląda
przez nie w ciszy.
- Możesz mnie
rozwiązać? - pytam, patrząc na niego.
- A nie uciekniesz? -
odwraca się co mnie przodem.
- Nie mam jak. -
mówię, przewracając oczami.
- Okay. - podchodzi do
mnie i rozwiązuje mnie.
- Podasz mi wody? -
oblizuję wargi.
Chłopak bierze ze
stolika, stojącego w drugim rogu, butelkę wody mineralnej.
- Trzymaj. - rzuca do mnie.
- Zaraz wrócę. - wyszedł, zostawiając mnie samą.
Biorę kilka łyków wody
i zakręcam butelkę. Nie mam przy sobie nic. Ani telefonu, ani dokumentów...
Nic. Rozglądam się, czy na pewno nie ma tu żadnej drogi ucieczki. Sprawdzam
każde drzwi po kolei, wszystkie są zamknięte. Okno jest tylko to jedno małe i
jedno duże pod sufitem. Osuwam się po ścianie załamana. To nie miało tak być.
O kurde... To Armand! - tak jak myślałam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i czekam na next czy Re ucieknie...